Mówi się, że Internet to miejsce niekończących
się możliwości. Tylko czy oby na pewno? Na potrzeby tego tekstu będę używała wyrażenia
nieistniejącego, lecz bezpardonowo używanego przez media, mianowicie
przymiotnika modowy. Do rzeczy. Blogi modowe wyrastają dziś jak grzyby po
deszczu. Te w Polsce, jak grzyby po
ulewie. Myślę, że nikt nie będzie w tym miejscu polemizował. Polskie szafy (czyli
strona z listą zarejestrowanych na niej blogów), które kiedyś liczyły nie
więcej niż 50 egzemplarzy, dziś mogą poszczycić się liczbą około tysiąca (od godziny próbuję się doliczyć). I choć
blogosfera rozrasta się w tempie odwrotnie proporcjonalnym do budowy dróg w
Polsce, to dziewczyny, które swój wizerunek zbudowały jakieś 3-6 lat temu,
wciąż cieszą się niezachwianą popularnością, której nie groźna żadna
konkurencja. Nie sposób nie zapytać,
dlaczego? Nawet gdybym była eteryczną blondynką z twarzą i
figurą Kate Moss, a zdjęcia robiłby mi fotograf z kunsztem Mario Testino, mogłabym nie osiągnąć tych samych statystyk co
Maffashion czy Alicepoint? Wyjątek stanowi w tym przypadku jedynie znane
nazwisko. Nie narzekam i nie rozpaczam. Za to podziwiam, jestem zaintrygowana i
próbuję zrozumieć. Mam nawet swoją
teorię, którą oczywiście się z Wami podzielę.
‘Blogi bazy’, bo tak je nazwałam, to
strony założone 4-6 lat temu. Żeby nie być gołosłowną wymienię kilka
tytułów: Charlize Mystery, Styledigger, Rasspberry
and Red, Jestem Kasia, Jessy Mercedes
czy wspomniane już Alice Point i Maffashion. Każdej z nich, bez większych konsekwencji,
może powinąć się noga. Co więcej, mogą popełnić wielką gafę, a czytelnicy tak
czy owak będą regularnie odwiedzać ich strony.
Pierwszym i ostatnim determinantem tak wielkiej ich popularności jest CZAS rozpoczęcia działalności w sieci. Dlaczego wpływ jest aż tak dodatni? Przede wszystkim dlatego, iż w tym okresie blogów było niewiele, a każda z dziewczyn momentalnie stawała się pionierką swojego stylu i proponowanej estetyki. Żeby znaleźć inspirujący blog czy wpis, uruchamiało się stronę Polskich Szaf i w godzinę można było sprawdzić wszystkie aktualizacje z danego dnia. Dziś doba mogłaby nie wystarczyć. Pamiętam jak jeszcze trzy lata temu oglądałam dziesiątki jak nie setki blogów, wciąż wyszukując nowe, ciekawe i inspirujące. Dziś nie robię tego i wcale, nie dlatego, że owakie strony w Polsce nie powstają. Przyczyna leży gdzie indziej, mianowicie w ilości. Żeby znaleźć jeden wartościowy, nieodtwórczy blog, muszę przebrnąć przez kilkadziesiąt innych, które już na wstępie wprawiają mnie w lekkie osłupienie, żeby nie napisać, przygnębienie. Skoro mi, pasjonatce mody, która wcześniej spędzała 3-5 h dziennie na wyszukiwaniu inspiracji, zwyczajnie się nie chce, to co mają robić w tym przypadku niezahartowani czytelnicy? I co z blogami, które choć nie mają 3 letniego stażu, są stronami o wartościowej treści? A mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że owakie wciąż powstają. Na to pytanie odpowiem przy innej okazji.
O blogach bazach mówi się, że są autentyczne. Tylko co to tak właściwie znaczy? Pozwolę sobie zacytować komentarze czytelników dotyczące ich autorek: ‘pokazują to kim są naprawdę’, ‘nie udają kogoś innego’. Jednak każdy, kto pisze, fotografuje, stylizuje czy modeluje i każdy, kto posiada swoje miejsce w sieci, doskonale wie, że nawet jeśli wkłada w swą pracę wiele zaangażowania (i wierzę, że to właśnie robią dziewczyny), to jest to wciąż sztuczne budowanie wizerunku, świadome bardziej lub mniej, ale nadal stanowi jedynie kreację. Drodzy czytelniczy, muszę więc wdać się z Wami w małą polemikę, bo nie do końca zgadzam się z przytoczonymi sądami dotyczącymi autentyczności.
Chyba każdy z nas kiedyś słyszał to zdanie: „Jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze”. W tym przypadku również, konkretyzując, o owiane zmową milczenia słowo ‘współpraca’. Jeszcze cztery lata temu, kiedy świadomość czytelników dopiero się kształtowała, a blogosfera wolna była od jakiejkolwiek reklamy, blogerki cieszyły się wielkim zaufaniem. Ich strony traktowane były jako niezależne media, wolne od obcych wpływów. Od tamtego czasu sytuacja diametralnie się zmieniła. Według badań, blogi modowe zawierają największą liczbę reklam. Z racji popularności, u dziewczyn z długoletnim stażem, reklam jest najwięcej. Nie zmienia to jednak stosunku czytelników do nich. Oczywiście, słyszymy głosy o tym, że blogerka X się sprzedała, ale dalej z tą samą, jak nie większą częstotliwością odwiedzamy jej stronę. Zaufanie i przywiązanie nie mija tak szybko, przynajmniej nie w tym przypadku. Dziś reklama na blogu jest na porządku dziennym. Jednych wciąż razi, inni się przyzwyczaili, ale wszyscy (mam taką nadzieję) jesteśmy jej świadomi. Nie mniej jednak niesmak pozostaje i przenosi się, nigdzie indziej, jak na blogi nowo powstałe. Niby w jakim innym celu miałyby być zakładane?- To pytanie zadajecie sobie Wy i zadaję je ja.
Nie szukam tu cudownego rozwiązania sytuacji, choć w głowie kłębi mi się kilka pomysłów. I znów rzucę frazesem: „czasu nie cofniemy”, a w rzeczy samej, tylko to wystarczyłoby, by wiele blogów otrzymało status ‘blogów baz’. Ci, którzy łudzą się, że niebanalny styl, lekkie pióro czy piękne zdjęcia zmienią istniejącą sytuację, mylą się. Pewne drzwi zostały zamknięte. Tylko silniejsi mogą próbować je wyważyć.
Pierwszym i ostatnim determinantem tak wielkiej ich popularności jest CZAS rozpoczęcia działalności w sieci. Dlaczego wpływ jest aż tak dodatni? Przede wszystkim dlatego, iż w tym okresie blogów było niewiele, a każda z dziewczyn momentalnie stawała się pionierką swojego stylu i proponowanej estetyki. Żeby znaleźć inspirujący blog czy wpis, uruchamiało się stronę Polskich Szaf i w godzinę można było sprawdzić wszystkie aktualizacje z danego dnia. Dziś doba mogłaby nie wystarczyć. Pamiętam jak jeszcze trzy lata temu oglądałam dziesiątki jak nie setki blogów, wciąż wyszukując nowe, ciekawe i inspirujące. Dziś nie robię tego i wcale, nie dlatego, że owakie strony w Polsce nie powstają. Przyczyna leży gdzie indziej, mianowicie w ilości. Żeby znaleźć jeden wartościowy, nieodtwórczy blog, muszę przebrnąć przez kilkadziesiąt innych, które już na wstępie wprawiają mnie w lekkie osłupienie, żeby nie napisać, przygnębienie. Skoro mi, pasjonatce mody, która wcześniej spędzała 3-5 h dziennie na wyszukiwaniu inspiracji, zwyczajnie się nie chce, to co mają robić w tym przypadku niezahartowani czytelnicy? I co z blogami, które choć nie mają 3 letniego stażu, są stronami o wartościowej treści? A mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że owakie wciąż powstają. Na to pytanie odpowiem przy innej okazji.
O blogach bazach mówi się, że są autentyczne. Tylko co to tak właściwie znaczy? Pozwolę sobie zacytować komentarze czytelników dotyczące ich autorek: ‘pokazują to kim są naprawdę’, ‘nie udają kogoś innego’. Jednak każdy, kto pisze, fotografuje, stylizuje czy modeluje i każdy, kto posiada swoje miejsce w sieci, doskonale wie, że nawet jeśli wkłada w swą pracę wiele zaangażowania (i wierzę, że to właśnie robią dziewczyny), to jest to wciąż sztuczne budowanie wizerunku, świadome bardziej lub mniej, ale nadal stanowi jedynie kreację. Drodzy czytelniczy, muszę więc wdać się z Wami w małą polemikę, bo nie do końca zgadzam się z przytoczonymi sądami dotyczącymi autentyczności.
Chyba każdy z nas kiedyś słyszał to zdanie: „Jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze”. W tym przypadku również, konkretyzując, o owiane zmową milczenia słowo ‘współpraca’. Jeszcze cztery lata temu, kiedy świadomość czytelników dopiero się kształtowała, a blogosfera wolna była od jakiejkolwiek reklamy, blogerki cieszyły się wielkim zaufaniem. Ich strony traktowane były jako niezależne media, wolne od obcych wpływów. Od tamtego czasu sytuacja diametralnie się zmieniła. Według badań, blogi modowe zawierają największą liczbę reklam. Z racji popularności, u dziewczyn z długoletnim stażem, reklam jest najwięcej. Nie zmienia to jednak stosunku czytelników do nich. Oczywiście, słyszymy głosy o tym, że blogerka X się sprzedała, ale dalej z tą samą, jak nie większą częstotliwością odwiedzamy jej stronę. Zaufanie i przywiązanie nie mija tak szybko, przynajmniej nie w tym przypadku. Dziś reklama na blogu jest na porządku dziennym. Jednych wciąż razi, inni się przyzwyczaili, ale wszyscy (mam taką nadzieję) jesteśmy jej świadomi. Nie mniej jednak niesmak pozostaje i przenosi się, nigdzie indziej, jak na blogi nowo powstałe. Niby w jakim innym celu miałyby być zakładane?- To pytanie zadajecie sobie Wy i zadaję je ja.
Nie szukam tu cudownego rozwiązania sytuacji, choć w głowie kłębi mi się kilka pomysłów. I znów rzucę frazesem: „czasu nie cofniemy”, a w rzeczy samej, tylko to wystarczyłoby, by wiele blogów otrzymało status ‘blogów baz’. Ci, którzy łudzą się, że niebanalny styl, lekkie pióro czy piękne zdjęcia zmienią istniejącą sytuację, mylą się. Pewne drzwi zostały zamknięte. Tylko silniejsi mogą próbować je wyważyć.