W tym roku Fashion Week Poland zafundowałam sobie w wersji light. Spędziłam tam dwa dni i to w nie pełnym wymiarze godzin. Nauczona doświadczeniem ostatniego razu (który miał miejsce w październiku 2011), kiedy cały dzień o jednej bułce, kilku kawach, z naciągniętymi od noszenia niebotycznych obcasów mięśniami śródstopia, rozmowach kończących się na frazie 'ależ pięknie wyglądasz' i przy widoku wyginających się przy ściance celebrytów i pseudocelebrytów, wiedziałam, że drugi raz mogłabym tego nie wytrzymać. Pamiętam jak na wejście na pokaz czekało się w godzinnej kolejce, podobnie jak w przypadku wejścia do niektórych klubów. Tylko tutaj cała procedura powtarzała się kilkukrotnie. Długo więc omijałam tę imprezę, głównie w trosce o swoje zdrowie fizyczne i psychiczne. Do Łodzi powróciłam dopiero w tym roku. Przekonała mnie Modowa Bitwa Miast i pełniona w niej funkcja mentorki. Razem z Sylwią wzięłyśmy udział w konkursie Zalando, który wygrałyśmy. Także mogę powiedzieć: Trójmiasto górą! Dokładne informacje, zdjęcia i film z naszych zmagań możecie zobaczyć TUTAJ. Sam tydzień mody mile mnie zaskoczył. Odniosłam wrażenie, że wielu twórców poczyniło postępy, jeśli chodzi o część konstrukcyjną swoich projektów. Wciąż jednak trzymamy się bezpiecznego minimalizmu albo klasyki. Nie jestem jednak w pełni kompetentna, ponieważ (co niezbyt chlubne) nie widziałam wszystkich pokazów. Na duży plus jest za to organizacja i zmiana jaka zaszła od mojego ostatniego pobytu tam. Nie było mowy o niekończących się kolejkach. Pokazy zaczynały się mniej więcej o czasie. Press room okazał się świetnym miejscem, by odpocząć i wyciszyć się. Do tego całkiem pokaźna część restauracyjna, dzięki której nie pomarliśmy z głodu. Goście oczywiście pięknie ubrani, ale jak stwierdziłyśmy z Agatą z Gdyni (zobaczycie ją również na filmie), mniej było przebierańców (zdecydowanie na plus!), co daje nadzieję, że myślenie o tym wydarzeniu stopniowo ulega zmianie. Świadomość, że przyjeżdżamy tam dla autorskich kolekcji, a nie promocji własnej osoby, nie była i wciąż nie jest oczywistością.
Rozumiem, jeśli ta relacja dla części z Was będzie niewystarczająca, dlatego pragnę polecić Wam kolejną. Nie do końca się z nią zgadzam, ponieważ brakuje w niej wyważenia, obiektywizmu, ale z drugiej strony, to najlepsza jaką do tej pory czytałam, nie będąca zbiorem 'ochów' i 'achów'. Mówię oczywiście o artykule Michała Zaczyńskiego. Myślę, że jeszcze dobitniejszym i przy tym niesamowicie zabawnym w swojej prostocie jest tekst, a właściwie zbiór cytatów, które zebrał Michał (do przeczytania TUTAJ).