Sopot Art & Fashion Week czyli
Sopot Fashion Days z nową nazwą i w nowej odsłonie. Czyżby?
Po dwóch praktycznie nieprzespanych
nocach wsiadłam do pociągu i z mojej rodzinnej miejscowości udałam
się do Gdańska, następnie do Sopotu, by móc wesprzeć i
opowiedzieć o inicjatywie, która miała miejsce kilka dni temu.
Wesprzeć, ponieważ 3 lata spędzone w Trójmieście i nagroda Blog
of Gdańsk sprawiły, że stałam się lokalną patriotką.
Chciałabym, ale nie mogę napisać wiele dobrego o tym, co zastałam
na miejscu. Tym razem nie będę narzekać na projektantów, wręcz
przeciwnie, Ci spisali się całkiem nieźle. Pokaz Wearso spójny
zarówno jeśli chodzi o stylizacje, fryzury, choreografię i muzykę,
swym ponurym klimatem idealnie wpisujący się w mój aktualny
nastrój. Markę Blessus pokochałam za garnitur/zestaw, który
zobaczycie na ostatnim zdjęciu. Resztę kolekcji oglądałam już
tylko na fotografiach znalezionych w internecie. Dlaczego? Ponieważ istnieją pewne granice
ludzkiej przyzwoitości. Po ok. 3 godzinach przekroczono moje.
Kiedy zapraszam przyjaciół na
przyjęcie, przygotowuje je wcześniej, a nie każę im czekać 40
minut na pojedynczą potrawę. W Sopocie musiałam czekać 45 minut
na każdy 15-minutowy pokaz. Oczywiście samo rozpoczęcie opóźniło
się o 1,5 godziny. Gdybym opisywała człowieka, nie imprezę,
zasugerowałabym: „Nie gwiazdorz! Zjedz snickersa”. Zaraz...
przecież wydarzenie samo się nie zorganizowało...
Fot.: Krzysztof Witecki & Dolce Vita, ja