niedziela, 19 maja 2013

"BĄDŹ BOSKA" MONIKI JURCZYK



O książce Bądź boska Moniki Jurczyk powiedziano i napisano już chyba wszystko, a ja z uporem maniaka to „wszystko” śledziłam. Nie bez przyczyny swoją opinię na jej temat publikuję dopiero teraz.  

Karierę zawodową pani Moniki obserwowałam już od jakiegoś czasu, toteż bardzo szybko dowiedziałam się o poradniku jej autorstwa. Kiedy zobaczyłam zdjęcie na okładce, poczułam się spoliczkowana. To samo, gdy przeczytałam tytuł. Zaliczyłam dwa uderzenia, ale w myśl zasady "nie oceniaj książki po okładce", udałam się do Empiku, zaczęłam ją wertować i wyrywkowo czytać. Jak to mówią: do trzech razy sztuka. W tym przypadku do trzech policzków sztuka. Wyszłam ze sklepu z pustymi rękami. Co szczególnie mnie zaskoczyło, wszędzie publikowano pochlebne komentarze na jej temat. Oczywiście recenzja recenzji nie równa, jednak po cichu wierzyłam, że może jestem zbyt surowa. Z tą myślą, przy każdej wizycie w Empiku, próbowałam jej jeszcze raz (jeśli traficie na szczególnie mocno 'wymiętolony' egzemplarz, zapewne to moja sprawka). Uznałam, że kupię ją, przeczytam od deski do deski, by mieć pewność swoich sądów. Ostatecznie przekonały mnie pochlebne recenzje Asi (Styledigger) oraz Radzkiej, a także video z wywiadu z autorką, która zauroczyła mnie swoją charyzmą, zapałem, elokwencją, również naturalnością wypowiedzi przed kamerą.


Na początku tegorocznego seminarium usłyszałam od promotora, że muszę pamiętać, iż praca licencjacka to nie wpis na blogu. Pomyślałam wtedy: "To chyba jasne. Poza tym, częściej piszę formalne maile, prace naukowe i popularno-naukowe na zaliczenie przedmiotów, niżeli wpisy na Kapuczinie". Najwidoczniej pani Monika nie usłyszała od nikogo zdania w stylu "słowo pisane to nie to samo, co słowo mówione",  bo do ostatniej strony, byłam przekonana, że autorką książki jest szesnastolatka (nie obrażając w tym miejscu młodych dziewcząt) i nie chodzi tu o same porady zawarte w książce, a raczej o sposób ich przedstawienia. Osobista stylistka przechodzi od sloganów reklamowych w stylu: „Każda chwila może być ważna”, „Nie bój się mody”, „Trzeba tylko zacząć i potraktować siebie z dystansem”, które rozpoczynają każdy z rozdziałów, przez poezję prozą (poezję ubrań!!!): „Krótka sukienka, którą przecież uwielbiam, uwalnia mnie ze swoich objęć. No i te okropne, gryząco-cisnące rajstopy. Znikają. Uff... Nareszcie wolna! Jestem”, do wypracowania szkolnego, utrzymanego w mentorskim tonie: „Dwie kreski na teście ciążowym dla jednych oznaczają niekończącą się euforię, dla innych mieszankę obaw, z jedynie delikatnymi objawami radości. Dla wszystkich wiadome jest jedno – idą zmiany”. Nie chciałabym, żeby moje słowa zostały niewłaściwie odebrane. Nie jestem szczególną purystką językową ani też zwolenniczką naukowego bełkotu, który do niczego nie prowadzi i w większości przypadków jest bezużyteczny. Jednak popadanie ze skrajności w skrajność, mówiąc kolokwialnie: w infantylną paplaninę, też nie jest najlepszym rozwiązaniem.


Nie skreślam jednak książki w całości, ponieważ treść merytoryczna nie budzi większych zastrzeżeń. Monika Jurczyk wyszczególnia dziewięć sylwetek, które bez problemu można sklasyfikować. Nazywa je za pomocą liter: S, Y, L, W, E, T, K, A, O, co na pewno jest przystępniejszą formą niżeli określenia: gruszka, jabłko, marchewka, cegła (?!). Ufam, że książka może być pomocna dla kobiet, które na co dzień nie dbają o swój wizerunek i z tym nie zamierzam w żaden sposób polemizować.


Pozostają wątki, które nie zostały w książce poruszone lub szczególnie zaakcentowane, na które chciałabym zwrócić uwagę i na które zawsze uczulam swoje klientki. Pierwsza z nich to fakt, iż niewiele jest typowych S, Y, L, W itd. Są to wzory  pomocne, bo dokonać podziału na potrzeby książki. Jednak należy pamiętać o prozaicznej sprawie: każda z nas jest inna i rzadko możliwym jest przyporządkowanie danej osoby do jednej konkretnej sylwetki. Dla przykładu, ja jestem wypadkową T oraz E. Moja przyjaciółka Kasia to S, ale nie czyste, bo zbliżające się do T.

I druga kwestia: analiza kolorystyczna. Monika Jurczyk wyszczególnia zimny i ciepły typ urody. Jest to dość powszechny podział, z jednym zastrzeżeniem. W przeważającej większości kobiety są typami mieszanymi, co pozwala na dużo większą swobodę w wyborze kolorów, niżeli mogłoby im się wydawać.


Na koniec dodam tylko, w nieco bardziej żartobliwym tonie, że choć książka traktuje o ubraniach, w konsekwencji częściowo także o modzie, to pokazywanie się z nią publicznie do najmodniejszych nie należy. Ilekroć wyciągałam ją z torby w środkach komunikacji, czułam, spojrzenia pasażerów, mówiące "co to za poradnik dla zdesperowanej kobiety". 

Fot.: Katarzyna Lepianka, ja