O książce Bądź boska Moniki
Jurczyk powiedziano i napisano już chyba wszystko, a ja z uporem
maniaka to „wszystko” śledziłam. Nie bez przyczyny swoją
opinię na jej temat publikuję dopiero teraz.
Karierę zawodową pani Moniki
obserwowałam już od jakiegoś czasu, toteż bardzo szybko
dowiedziałam się o poradniku jej autorstwa. Kiedy zobaczyłam
zdjęcie na okładce, poczułam się spoliczkowana. To samo, gdy
przeczytałam tytuł. Zaliczyłam dwa uderzenia, ale w myśl zasady "nie oceniaj książki po okładce", udałam się do Empiku, zaczęłam
ją wertować i wyrywkowo czytać. Jak to mówią: do trzech razy
sztuka. W tym przypadku do trzech policzków sztuka. Wyszłam ze
sklepu z pustymi rękami. Co szczególnie mnie zaskoczyło, wszędzie publikowano
pochlebne komentarze na jej temat. Oczywiście recenzja recenzji nie
równa, jednak po cichu wierzyłam, że może jestem zbyt surowa. Z
tą myślą, przy każdej wizycie w Empiku, próbowałam jej jeszcze
raz (jeśli traficie na szczególnie mocno 'wymiętolony' egzemplarz,
zapewne to moja sprawka). Uznałam, że kupię ją, przeczytam od
deski do deski, by mieć pewność swoich sądów. Ostatecznie przekonały mnie pochlebne recenzje Asi (Styledigger) oraz
Radzkiej, a także video z wywiadu z autorką, która zauroczyła
mnie swoją charyzmą, zapałem, elokwencją, również naturalnością
wypowiedzi przed kamerą.
Na początku tegorocznego seminarium
usłyszałam od promotora, że muszę pamiętać, iż praca
licencjacka to nie wpis na blogu. Pomyślałam wtedy: "To chyba
jasne. Poza tym, częściej piszę formalne maile, prace naukowe i
popularno-naukowe na zaliczenie przedmiotów, niżeli wpisy na
Kapuczinie". Najwidoczniej pani Monika nie usłyszała od nikogo zdania w stylu "słowo
pisane to nie to samo, co słowo mówione", bo do ostatniej strony,
byłam przekonana, że autorką książki jest szesnastolatka (nie
obrażając w tym miejscu młodych dziewcząt) i nie chodzi tu o same
porady zawarte w książce, a raczej o sposób ich przedstawienia.
Osobista stylistka przechodzi od sloganów reklamowych w stylu:
„Każda chwila może być ważna”, „Nie bój się mody”,
„Trzeba tylko zacząć i potraktować siebie z dystansem”, które
rozpoczynają każdy z rozdziałów, przez poezję prozą (poezję
ubrań!!!): „Krótka sukienka, którą przecież uwielbiam, uwalnia
mnie ze swoich objęć. No i te okropne, gryząco-cisnące rajstopy.
Znikają. Uff... Nareszcie wolna! Jestem”, do wypracowania
szkolnego, utrzymanego w mentorskim tonie: „Dwie kreski na teście
ciążowym dla jednych oznaczają niekończącą się euforię, dla
innych mieszankę obaw, z jedynie delikatnymi objawami radości. Dla
wszystkich wiadome jest jedno – idą zmiany”. Nie chciałabym, żeby moje słowa zostały niewłaściwie odebrane. Nie jestem szczególną purystką językową ani też zwolenniczką naukowego bełkotu,
który do niczego nie prowadzi i w większości przypadków jest
bezużyteczny. Jednak popadanie ze skrajności w skrajność, mówiąc kolokwialnie: w infantylną paplaninę, też nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Nie skreślam jednak książki w
całości, ponieważ treść merytoryczna nie budzi większych
zastrzeżeń. Monika Jurczyk
wyszczególnia dziewięć sylwetek, które bez problemu można sklasyfikować.
Nazywa je za pomocą liter: S, Y, L, W, E, T, K, A, O, co na pewno
jest przystępniejszą formą niżeli określenia: gruszka, jabłko,
marchewka, cegła (?!). Ufam, że książka może być pomocna dla
kobiet, które na co dzień nie dbają o swój wizerunek i z tym nie
zamierzam w żaden sposób polemizować.
Pozostają wątki, które nie zostały
w książce poruszone lub szczególnie zaakcentowane, na które
chciałabym zwrócić uwagę i na które zawsze uczulam swoje
klientki. Pierwsza z nich to fakt, iż niewiele jest typowych S, Y,
L, W itd. Są to wzory pomocne, bo dokonać podziału na potrzeby książki. Jednak należy pamiętać o prozaicznej
sprawie: każda z nas jest inna i rzadko możliwym jest przyporządkowanie danej osoby do jednej konkretnej sylwetki. Dla przykładu, ja jestem
wypadkową T oraz E. Moja przyjaciółka Kasia to S, ale nie czyste, bo zbliżające się do T.
I druga kwestia: analiza kolorystyczna.
Monika Jurczyk wyszczególnia zimny i ciepły typ urody. Jest to dość
powszechny podział, z jednym zastrzeżeniem. W przeważającej
większości kobiety są typami mieszanymi, co pozwala na dużo
większą swobodę w wyborze kolorów, niżeli mogłoby im się
wydawać.
Na koniec dodam tylko, w nieco
bardziej żartobliwym tonie, że choć książka traktuje o
ubraniach, w konsekwencji częściowo także o modzie, to pokazywanie
się z nią publicznie do najmodniejszych nie należy. Ilekroć
wyciągałam ją z torby w środkach komunikacji, czułam, spojrzenia
pasażerów, mówiące "co to za poradnik dla zdesperowanej kobiety".
Fot.: Katarzyna Lepianka, ja