sobota, 3 sierpnia 2013

PRZEPRASZAM, CZY TO TEN Z 15.15? - CAŁA PRAWDA O AUTOBUSACH "WIDMO"

To miał być zwykły post, ostatni ze zdjęciami z wycieczki na Lubelszczyznę. Jednak, kiedy razem z Pauliną (przyjaciółką, którą czasem widujecie w moich wpisach) przyglądałyśmy się fotografiom, nie mogłyśmy się powstrzymać przed wymyślaniem historii, dialogów, memów, tudzież – bądźmy szczerzy – kompletnych sucharów. Nie chcąc marnować tak dużej weny twórczej i pozbawiać Was zabawy, która i nas nie ominęła, publikuję nasze pokrzywione myśli.  


- Przepraszam, czy to ten z 15.15?

Publikując zdjęcia z naszej wycieczki, nie mogłam zostawić ich bez mrożącej krew w żyłach historii. Wszyscy Ci, którzy narzekają na komunikację publiczną... zapewne nie spróbowali jeszcze tej na Lubelszczyźnie. Kiedyś sama sądziłam, że pociągi i autobusy w Polsce to zgroza, ale przynajmniej... jeżdżą!
  

Wyobraźcie sobie taką sytuację: Razem z Pauliną i jej bratem Kamilem znajdujemy się w Kazimierzu Dolnym, z którego musimy dostać się do Dęblina dwoma busami z przesiadką w Puławach (to miasto już zawsze będzie wywoływało u mnie szeroki i szczery uśmiech). Zaczyna się niewinnie. Wsiadamy do busa w Kazimierzu Dolnym. Na rozkładzie jazdy widnieje inna godzina, ale kierowca zapewnia nas, że dojedziemy nim do Puław. Udało się! Wysiadamy pod Kauflandem, spod którego za 10 minut mamy pojechać do Dęblina. Tak przynajmniej twierdzi mama Pauliny. Dzwoni jej tata. Pyta czy nas nie podwieźć, bo akurat wraca z pracy, na co Paulina odpowiada: „nie trzeba, zaraz mamy transport”. Czekamy więc 10, 20, 30, 40 minut! Nic nie jedzie i to chyba też... nic dziwnego, bo choć przystanek pełen był tabliczek z rozkładami jazdy, to Dęblin nie widniał na żadnej z nich. Bez skutku próbuję wytłumaczyć współtowarzyszom, że skoro nie ma tego miasta na planie, a bus wciąż nie przyjechał, musi to być zły przystanek. Paulina wreszcie dzwoni do mamy, pytając: „Jesteś pewna, że mamy czekać pod Kauflandem, a nie Carrefourem?”, na co ta odpowiada: „Kaufland, Carrefour – wszystko jedno! Brzmi podobnie, więc mogłam się pomylić”.  


Mama Pauliny postanowiła więc poprowadzić nas na PKS. Mieliśmy minąć trzy wieżowce i faktycznie – minęliśmy trzy bloki, po czym znaleźć przystanek, z którego odjedzie bus o godzinie 19.00. O dziwo trafiliśmy bez problemu, jednak rozkład mówił, że ostatni transport do Dęblina jest o 15.15. Kartka była zalaminowana, bez śladów wandalizmu sugerujących, że ktoś mógłby oderwać jej część . Wciąż powtarzałam: „To niemożliwe, żeby przyjechał autobus, którego nie ma na rozkładzie. Chodźmy na PKP lub złapmy stopa!”. Moi współtowarzysze nie podzielali tych logicznych, jak sądzę, argumentów i ostatecznie czekaliśmy 2 godziny na autobus widmo. Nie miałam wątpliwości. Wiedziałam, że nie przyjedzie. Jednak, jak w każdej mrożącej krew w żyłach historii, musi pojawić się element groteskowy i pojawił się – wyczekiwany autobus. Tak! Z transportem na Lubelszczyźnie jest jak z miłością. Tu zdrowy rozsądek nie ma nic do rzeczy! Wsiadając, Kamil rzucił tylko: „przepraszam, czy to ten z 15.15?”


Komunikacyjnych przygód nigdy za wiele. Dlatego, kiedy kolejnego dnia wybrałyśmy się z Pauliną (Kamil tym razem podziękował za nasze towarzystwo) do Puław, postanowiłyśmy urozmaicić sobie wyjazd i wybrałyśmy PKP. Paulina oczywiście spisała na kartce wszystkie połączenia powrotne. Po udanej sesji zdjęciowej (którą możecie zobaczyć TUTAJ) oraz dwóch godzinach spędzonych pod dachem Pałacu Czartoryskich, gdzie czekałyśmy aż przestanie padać, dostałyśmy się wreszcie na stację. Umierając z zimna, czekałyśmy na pociąg, który oczywiście NIE PRZYJECHAŁ przez następne 20 minut. Nie zapowiadano też spóźnienia, więc postanowiłam samodzielnie sprawdzić rozkład. Pociąg, który wybrała Paulina, kursował jedynie w niedziele, a akurat mieliśmy sobotę. Podeszłam więc do Pauliny i z nieukrywaną irytacją zapytałam czy potrafi czytać legendę, na co ona: „To tam jest jakaś legenda?”.